W krainie winem i miodem płynącej

Jest wczesny poranek ostatniego dnia czerwca 2021 roku. Na wąskim chodniku ulicy Grunwaldzkiej we Wrocławiu, przed bramą wjazdową prowadzącą do siedziby Okręgu Dolnośląskiego Polskiego Związku Niewidomych zbiera się gromadka ludzi. Pandemiczny szok wyraźnie już osłabł. Czas powoli wracać do normalności. Chociaż specjaliści straszą na jesieni czwartą falą, tym bardziej trzeba wykorzystać chwile wytchnienia na realizację zamierzeń mocno w tym roku pokrzyżowanych przez mikroskopijne stworzonko z koroną.

Dwudziestoczteroosobowa grupa członków Klubu Seniora wybiera się właśnie na dwudniową wycieczkę autokarową po Ziemi Lubuskiej — jednej z trzech krain sąsiadujących bezpośrednio z Dolnym Śląskiem. Niebo straszy chmurami, ale nastroje wycieczkowiczów są pogodne. Blisko czterogodzinna podróż z dwiema krótkimi przerwami mija prawie niedostrzegalnie. Pierwszym punktem naszej turystycznej trasy jest skansen w miejscowości Ochla będącej właściwie przedmieściem Zielonej Góry.

Witają nas strugi deszczu tak intensywnego, że zwiedzanie rozległego terenu tej sztucznej wsi okazuje się niemożliwe. Koncentrujemy się na nauce sztuki ręcznego wyrobu masła. Każdy uczestnik wycieczki ma możliwość pomachania bijakiem w konwi dziewiętnastowiecznej kierzynki wypełnionej trzydziestosześcioprocentową śmietaną. Instruktorka opowiada przy okazji o obyczajach ludzi, którzy przybyli w te okolice tuż po II wojnie światowej, głównie ze Wschodu. Kładzie nacisk na kulturę pracy. Przy każdej czynności śpiewano, układano wiersze i opowiadano sobie różne historie. Praca nie była wyłącznie prostym wysiłkiem podejmowanym dla zaspokojenia podstawowych potrzeb, ale też czasem tworzenia więzi, budowania lokalnej społeczności oraz duchowego rozwoju osób w niej uczestniczących.

Po kilkunastu minutach ubijania masło jest gotowe. Teraz każdy może się posilić kromką chleba posmarowaną nowopowstałym tłuszczem — wytworem wspólnej pracy całego zespołu. Ach, jak to smakuje! Zupełnie inaczej niż opakowany w folię aluminiową produkt zdjęty z półki dyskontu spożywczego. Później zwiedzamy jeszcze wystawę haftu przygotowaną przez jedną z pracownic skansenu, która ma szczególne zamiłowanie do tej techniki zdobniczej. Jest tam zaprezentowane sześć różnych rodzajów haftu, prawdziwe dzieła sztuki.

Gdy opuszczamy Ochlę, deszcz przestaje padać, ale jego skutki odczujemy za chwilę w miejscu będącym następnym punktem wycieczki — Muzeum Etnograficznym w samym centrum Zielonej Góry (ani to zielona, ani tym bardziej góra, zażartuje sobie przewodnik oprowadzający nas po muzeum). W budynku nieczynna jest winda. Jej szyb został właśnie zalany deszczówką. Dla seniorów mających kłopoty z poruszaniem się to spore utrudnienie, ale dajemy radę. Tutaj po raz pierwszy spotykamy się z tematem uprawy winorośli i produkcji wina — najbardziej charakterystycznej dla tego regionu gałęzi gospodarki. Mamy więc możliwość oglądać zabytkowe narzędzia do tłoczenia soku z winogron i olbrzymie kadzie, w których niegdyś dojrzewał ten królewski trunek. Zdobywamy też wstępną wiedzę o początkach winiarstwa i szczególnych warunkach klimatycznych panujących w dolinie środkowej Odry, które sprzyjają tego typu uprawom.

Po zwiedzeniu muzeum udajemy się do palmiarni na odrobinę relaksu. Można tu sobie posiedzieć w wygodnych fotelach wśród egzotycznych roślin, pooglądać w akwariach rozmaite ryby od wielkich piranii po drobniutkie mieczyki. Na górnych tarasach temperatura i wilgotność powietrza pozwalają poczuć się tak, jakby naprawdę przebywało się w dorzeczu Konga lub Amazonki. Tylko nieliczni wytrzymują dłużej niż kilka minut. Za to widok na panoramę Zielonej Góry jest przepiękny. Przebywamy w tym tropikalnym raju około godziny, po czym udajemy się do miejscowości Przytok na obiadokolację i nocleg.

Pensjonat, w którym jesteśmy zakwaterowani nosi nazwę „Stodoła” i z zewnątrz rzeczywiście trochę przypomina ten gospodarski obiekt. Za to w środku zapiera dech niezwykle profesjonalne wykorzystanie dosłownie każdego centymetra kwadratowego powierzchni. Wygodne pokoje z łazienkami, niektóre nawet z małżeńskimi łożami sprawiają, że wypoczynek jest tu pierwszorzędny. Jedyny mankament to konieczność wdrapywania się do swoich sypialń po dość wysokich schodach, bo wszystkie pokoje umieszczone są powyżej parteru.

O dziewiątej rano następnego dnia, po obfitym i pysznym śniadaniu, opuszczamy gościnną „Stodołę” i udajemy się do oddalonej zaledwie o pięć kilometrów wsi Zabór, gdzie czekają na nas młodzi ludzie z prawdziwą pasją prowadzący pszczelą pasiekę, ale żyjący nie tylko z produkcji miodu, lecz także z intensywnej działalności oświatowej w zakresie pszczelarstwa. Dowiadujemy się mnóstwa szczegółów z życia tych drobnych owadów, które czasami potrafią boleśnie użądlić, ale bez których nasze życie jako ludzi również stanęłoby pod znakiem zapytania. W prezencie otrzymujemy miniaturowe słoiczki miodu z różnych kwiatów oraz zebranego przez pszczoły pyłku kwiatowego. Zostajemy też poczęstowani ciastem i waflami, które można posmarować miodem. Panów szczególnie interesują obyczaje prokreacyjne producentek miodu, wosku i kitu.

Z miodowego królestwa przenosimy się do położonego w tej samej miejscowości Centrum Winiarstwa. Tutaj jeszcze raz, choć znacznie bardziej szczegółowo niż w Muzeum Etnograficznym zapoznajemy się z historią i teraźniejszością produkcji wina na terenach położonych nad środkową Odrą. Przy okazji dowiadujemy się, że pojęcie „Ziemia Lubuska” zostało sztucznie stworzone w okresie powojennym, aby wypełnić lukę między Pomorzem Zachodnim, Wielkopolską i Dolnym Śląskiem. Historycznie obszar o takiej nazwie był znacznie mniejszy i znajdował się nieco bardziej na północny zachód w okolicy Frankfurtu nad Odrą.

Uzbrojeni w teoretyczną wiedzę wyjeżdżamy z Zaboru do położonej po przeciwnej stronie Zielonej Góry miejscowości Trzebule, do prawdziwej winnicy, której właściciel, człowiek z równie wielką pasją jak gospodarze pszczelej pasieki, opowiada o uprawianych na swojej plantacji odmianach winogron i daje nam do degustacji wino własnej produkcji zagryzane serem, wędliną, pomidorami koktajlowymi i oliwkami.

Około szesnastej pełni wrażeń, nasyceni fizycznie i intelektualnie opuszczamy gościnną Ziemię Lubuską i wracamy do Wrocławia.



You may also like...